Był to Busch, który, powróciwszy właśnie, mierzył gościa podejrzliwem a zazdrosnem spojrzeniem. Drżąc nieustannie o zdrowie brata, lękał się każdych odwiedzin, by dłuższa rozmowa nie pobudziła go do kaszlu. Nie słuchając usprawiedliwień gościa, z macierzyńską pieczołowitością upominał Zygmunta:
— Widzisz! — znowu nie zwróciłeś uwagi na to, że ogień wygasł na kominku! Czy to się godzi nie dbać o ciepło w pokoju, szczególniej podczas takiej słoty!
I przezwyciężając swą ociężałość, ukląkł przy piecu, rozłupał kilka polan drzewa i zaczął rozpalać ogień. Następnie przyniósł szczotkę, sprzątnął pokój, zapytał brata, czy nie zapomniał wziąć we właściwej porze lekarstwa i wtedy dopiero się uspokoił, gdy chory, ulegając jego prośbom, położył się, aby trochę odpocząć.
— Może przejdziemy teraz do mego gabinetu? — uprzejmie zapraszał Saccarda.
Wszedłszy do gabinetu, Saccard spostrzegł Méchainową, siedzącą na jedynem krześle, jakie się tam znajdowało. W tej chwili odbyli oni oboje wraz z Buschem wycieczkę, z której powrócili niewymownie zadowoleni z osiągniętych rezultatów. Po tyloletnioh daremnych oczekiwaniach udało im się wreszcie wpaść na trop sprawy, która bardzo leżała im na sercu. Już od trzech lat Méchainowa biegała po całym Paryżu, w celu odnalezienia Leonii Cron, owej dziewczy-
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/517
Ta strona została skorygowana.