Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/539

Ta strona została przepisana.

zależy od ślepego trafu. Jedni mają szczęście a drudzy go nie mają, a zatem po cóż się namyślać i obliczać szanse?... Co do mnie, ile razy się zastanawiałem, tyle razy zrobiłem głupstwo... Słuchajcie; dopóki będę widział przed sobą tego pana, stojącego z miną śmiałka, który choe wszystko dla siebie zagarnąć, dopóty będę kupował!
To mówiąc, wskazywał ręką Saccarda, który wszedłszy przed chwilą, zajął zwykłe swoje miejce po lewej stronie sali pod filarem pierwszej arkady. Podobnie jak wszyscy kierownicy znaczniejszych instytucyj, miał on na giełdzie stałe miejsce, gdzie urzędnicy i klienci mogli go napewno znaleźć w dni posiedzeń. Gundermann tylko nie przekraczał nigdy progu wielkiej tej sali, nie posyłał tam nawet nigdy stałego reprezentanta, a jednak wpływ jego przebijał się na każdym kroku; jak nieobecny lecz potężny władca, królował on tu przez niezliczony zastęp remisyerów i agentów przynoszących jego zlecenia, oraz przez tak olbrzymią ilość uwierzytelnień, iż można było przypuszczać, że każdy z obecnych w tajemnicy zaprzedał mu swe usługi. Przeciw tym to niepochwytnym a czynnie działającym zastępom, Saccard otwarcie, z odkrytą przyłbicą występował do boju. Tuż koło jego miejsca, za filarem znajdowała się ławka, on jednak nigdy nie siadał i przez cały dwugodzinny przeciąg trwania posiedzeń stał ciągle, nie znając zmęczenia. Niekiedy tylko przez zapomnienie opierał się łokciom o ka-