Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/544

Ta strona została skorygowana.

pałem. Następnie przed oczyma jego przesuwać się zaczęły coraz to inne postacie: bankier Kolb, który oddawna wprawdzie zrealizował był wszystkie zyski, a jednak zostawił sobie pewien udział na los szczęścia; margrabia de Bohain, który z wyniosłą wielkopańską obojętnością udawał, że bywa na giełdzie jedynie przez ciekawość i dla zabicia czasu; wreszcie Huret, który nie chcąc żywić urazy i rozumiejąc korzyść, jaką mu przynieść mogła przyjaźń dyrektora, dopóki bank nie runął jeszcze, przyszedł w celu przekonania się, czy nie możnaby zarobić cokolwiek. Ale gdy Daigremont się zjawił, wszyscy rozstąpili się z uszanowaniem. Szeptano po cichu uwagi nad uprzejmością, z jaką potężny minister zwracał się do Saccarda, traktując go poufale jak przyjaciela swego i kolegę. Twarze zwyżkowców zajaśniały radością na ten widok; Daigremont uchodził bowiem za człowieka zręcznego, który wyszedłby niezawodnie z walącego się domu za pierwszem silniejszem wstrząśnięciem a zachowanie się jego stanowiło niejako pewny dowód, że podstawy Banku powszechnego nie chwieją się jeszcze. Wreszcie dokoła kręciło się mnóstwo innych osób, które spojrzeniem tylko zasięgały rady Saccarda; byli to jego agenci lub też urzędnicy, zobowiązani do dawania zleceń a zarazem kupujący także na własny rachunek, gdyż namiętność gry jak zaraza, dziesiątkowała cały personel banku. Wszyscy stali wciąż na czatach,