się zbliżyć. Dla łatwiejszego rozpoznania, każdy agent miał karty innego koloru: czerwone, żółte, zielone lub niebieskie. Mazaud miał karty zielone — koloru nadziei. Z każdą chwilą w rękach jego nagromadzało się coraz więcej małych zielonych ćwiartek, które podawali mu woźni, odbierając je przez balustradę od urzędników i spekulantów, zawczasu dla zyskania na czasie zaopatrzonych w podobne karteczki. Zatrzymawszy się znowu koło aksamitnej poręczy, spotkał tu Jacoby’ego, który trzymał w ręku zwiększającą się także co chwila paczkę zleceń krwisto czerwonego koloru: były to bezwątpienia zlecenia Gundermanna i jego stronników. Wszyscy bowiem wiedzieli, że w strasznej a niechybnie oczekiwanej walce, Jacoby był agentem zniżkowców, głównym wykonawcą szczególnych poruczeń banków żydowskich. Rozmawiał on teraz z innym agentem, którym był szwagier jego Delarocque, otyły, rudy i łysy mężczyzna, żonaty z żydówką, posiadający rozgałęzione stosunki we wszystkich klubach. Wiedziano, że wykonywał on zlecenia Daigremonta, który ostatniemi czasy poróżnił się z Jacobym, tak samo jak poprzednio poróżnił się był z Mazaudem. Opowiadając szwagrowi skandaliczną jakąś ploteczkę, Delarocque gestykulował gwałtownie, wymachując karnetem wypchanym kartkami błękitnemi — koloru wiosennego nieba.
— Pan Massias prosi pana — rzekł woźny, podchodząc do Mazauda.
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/550
Ta strona została skorygowana.