Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/553

Ta strona została przepisana.

Nie oznaczał ceny, oczekując zażądania akcyj. Sześćdziesięciu agentów zbliżyło się i kołem otoczyło kosz, gdzie kilka wrzuconych już kartek tworzyło jakby jaskrawe, różnobarwne plamy. Stali oni naprzeciw siebie, mierząc się wzajemnie oczyma, próbując swych sił, jak przeciwnicy przed rozpoczęciem pojedynku, wyczekując z niepokojem ustanowienia pierwszego kursu.
— Mam do sprzedania Powszechne! — grzmiał wciąż głos Jacoby’ego. — Mam do sprzedania Powszechne!
— Po jakim kursie? — zapytał Mazaud głosem cienkim, lecz tak przenikliwym, ze przenosił głos kolegi, podobnie jak dźwięki fletu uwydatniają się wyraźnie przy akompaniamencie wiolonczeli.
Delarocque zaproponował kurs z dnia poprzedniego:
— Po 3,030 ja biorę Powszechne!
Natychmiast jednak inny agent podniósł kurs.
— Po 3,035, dawajcie Powszechne!
Był to kurs kulisy, która przybywała w celu zapobieżenia arbitrażowi, jaki Delarocque miał przygotować!: kupno w koszu i natychmiastowa sprzedaż w kulisie dla ściągnięcia dla siebie owych pięciu franków zwyżki. To też Mazaud zdecydował się bezzwłocznie, pewien, że uzyska pochwałę Saccarda.
— Ja biorę po 3.040! — zawołał. — Proszę dawać Powszechne po 3,040!
— Ile? — zapytał Jacoby.
— Trzysta.