— Sprzedawać? A toż po co?... Ależ to było by szaleństwo! Jutro będziemy panami rynku, akcye podniosą się do trzech tysięcy stu franków. Cokolwiekbądź się stanie, proszę czekać cierpliwie a zaręczam, że będzie pani zadowoloną z ostatniego kursu... Oto wszystko, co mogę pani powiedzieć.
Po wyjściu baronowej, Daigremont znowu ubierać się zaczął, gdy nagle rozległ się dźwięk dzwonka, zapowiadający przybycie trzeciego gościa. Rozgniewany przyrzekł sobie, że nikogo więcej nie przyjmie, ale gdy mu wręczono bilet wizytowy Delarocque, zmienił zdanie i rozkazał, aby go wprowadzono natychmiast. Agent, widocznie wzburzony, zwlekał z rozpoczęciem rozmowy, czekając chwili, w której pozostaną sami, Daigremont wyprawił zatem lokaja z pokoju i bez niczyjej pomocy wiązał biały krawat przed lustrem.
— Posłuchaj, mój drogi! — odezwał się Delarocque poufnym tonem człowieka należącego do tej samej sfery towarzyskiej. — Polegam w zupełności na twojej przyjaźni, będę mówił szczerze, chociaż jest to kwestya nieco drażliwa... Wyobraź sobie, że mój szwagier Jacoby uprzedził mnie o zamachu, jaki knują na giełdzie. Gundermann i jego stronnicy postanowili zdebankować jutro Powszechne i zalać rynek naszemi akcyami. Jacoby otrzymał już odpowiednie zlecenia i natychmiast przybiegł do mnie...
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/584
Ta strona została skorygowana.