folwark przedstawiający wartość czterechkroć stu tysięcy franków a sprzedany za dwieście czterdzieści tysięcy zaledwie. Gdzież szukać miały ratunku, skoro długi hypoteczne ciążące na pałacu pochłaniały już osiem tysięcy franków rocznie a wydatki na utrzymanie domu nie wynosiły nigdy mniej nad siedem tysięcy franków pomimo skąpstwa i cudów oszczędności, jakich obie dokonywały, w celu ocalenia pozorów i utrzymania się na stanowisku odpowiedniem ich urodzeniu i wychowaniu? Nawet w razie sprzedaży akcyj, czyż podobna żyć i zaspokoić chociażby najniezbędniejsze potrzeby z owych osiemnastu tysięcy franków — nędznej resztki pozostałej z rozbicia? Pozostawała jedna tylko ostateczność, o której hrabina nie miała dotąd odwagi nawet pomyśleć stanowczo: skoro nie było możności zapłacenia nawet procentów, należało wynieść się z pałacu, zostawić go na pastwę wierzycielom hypotecznym, samym zaś przenieść się do małego mieszkanka i żyć tam w ukryciu, obrachowując skrupulatnie wszystko... nawet każdy kawałek chleba. Hrabina wszelkiemi siłami opierała się tej myśli, bo konieczność podobna byłaby śmiertelnym dla niej ciosem, ostatnią zagładą rodowej świetności, którą od lat wielu z takim bohaterskim uporem drżącemi podtrzymywała rękoma. Czyż nie lepiej umrzeć, aniżeli dożyć takiej hańby, aby potomkowie rodu Beauvilliersów nie mieli własnego dachu nad głową i mieszkając
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/622
Ta strona została skorygowana.