Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/627

Ta strona została przepisana.

— Kiedyż i z kim ona uciekła?
Dejoie zawahał się chwilę, słaby rumieniec wystąpił na bladą twarz jego.
— Już od trzech dni jej nie widziałem... Poznała się ona z jakimś panem, który mieszkał naprzeciwko nas... bardzo porządny człowiek... musi mieć pewnie, około czterdziestu lat.. I tak oto... uciekła, proszę pani.
Pani Karolina słuchała tych szczegółów wypowiadanych przez nieszczęśliwego ojca, który jąkał się i rumienił; w tejże chwili stanęła jej przed oczyma wysmukła postać Natalki, posiadającej wdzięk ładnych dziewcząt na bruku paryzkim wybujałych. Najdokładniej przypominała ona sobie spokojny i chłodny wyraz tych oczu, w których malowało się bezgraniczne samolubstwo. Natalia pozwalała na to, by ojciec ubóstwiał ją jak bożyszcze, pozostała uczciwą dopóty, dopóki osobisty jej interes tego wymagał, nie dała się unieść namiętności, dopóki spodziewała się dostać posag, wyjść za mąż, posiadać własny sklep i w nim królować za kontuarem. Ale nie uśmiechała jej się bynajmniej perspektywa życia nadal bez grosza i wzięcia się na nowo do pracy, aby utrzymać siebie samą i starego ojca. O nie! dość już miała tej egzystencyi mało zabawnej i obecnie zupełnie beznadziejnej... Uciekła zatem obojętnie, bez najmniejszego wzruszenia ubrała się, włożyła kapelusz i po raz ostatni przestąpiła próg dotychczasowego mieszkanka...