namniej choć ta sama, której spekalacye giełdowe nie byłyby zdołały pochłonać.
Pani Karolina i Jordan uśmiechnęli się mimowoli, nie uspokoiło to jednak Marceli, która wciąż rzewnie płakała.
— Ale to jeszcze nie wszystko... Widząc, że Paweł grosza zdobyć nie może, marzyłam sobie... ot tak jak w bajce... że jestem bogatą księżniczką i że kiedyś przyniosę mojemu ubogiemu księciu wspaniałe wiano, z pomocą którego on stanie się wielkim, wielkim poetą... A teraz już on mnie wcale nie potrzebuje, bo nietylko nic mu nie przyniosłam, ale muszę być ciężarem razem a całą moją rodziną. On jeden tylko będzie pracował... on tylko będzie ponosił wszystkie wydatki... Ach! serce mi pęka z bólu!
Zerwawszy się z miejsca, Jordan schwycił ją w objęcia.
— Cóż ty nam prawisz, nierozsądny dzieciaku? Czy żona ma obowiązek wnosić cokolwiek w dom męża? Ofiarowałaś mi młodość swoją, serce, złoty twój humor, czyż to nie wspaniałe dary? Wierzaj mi, najbogatsza księżniczka nie mogłaby dać nic nad to drogocenniejszego!
Marcela uspokoiła się natychmiast, uszczęśliwiona z jego słów pełnych miłości i sama śmiać się z łez swoich zaczęła. Paweł tymczasem mówił dalej:
— Jeżeli twoi rodzice przystaną na to, urządzimy im mieszkanko w Clichy, gdzie widziałem
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/634
Ta strona została przepisana.