pokoju wstrząsnął jej ciałem, gdy spojrzała na biura, dziwnie ponuro teraz wyglądające. W kasie zastała ona zebraną gromadkę około dwudziestu osób; kasyer gotówkowy i kasyer od walorów, starając się ocalić jeszcze honor instytucyi, wypłacali należności ale niechętnie, jak gdyby wypróżniali ostatni zapas gotówki. Przez otwarte drzwi od biura likwidacyi widać było siedmiu urzędników, którzy czytali gazety, nie wiele już mając interesów do segregowania, odkąd giełda próżnowała. W jednem tylko biurze gotówkowem widniało trochę życia. Na spotkanie pani Karoliny wyszedł pełnomocnik Mazauda, Berthier, blady i widocznie silcie wzburzony tą klęską.
— Nie wiem, czy pan Mazaud będzie mógł przyjąć panią... Niedomaga nam trochę... widocznie zaziębić się musiał, siedząc noc całą nad papierami w nieopalanem biurze... i przed chwilą właśnie poszedł do mieszkania, aby trochę odpocząć.
— Proszę, niech mu pan powie, że muszę koniecznie z nim się rozmówić — nalegała pani Karolina. — Od tego zależeć może ocalenie mego brata... Pan Mazaud wie doskonale, że mój brat nie zajmował się nigdy operacyami giełdowemi i dlatego zależy mi niezmiernie na pozyskaniu jego świadectwa. Zresztą chciałabym prosić go o pewne objaśnienia, których nikt, oprócz niego, nie potrafi mi udzielić.
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/650
Ta strona została przepisana.