Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/652

Ta strona została skorygowana.

wet rękę do dzwonka, ale po namyśle zmieniła zamiar i już chciała odejść, gdy nagle doszły jej uszu rozpaczliwe krzyki, rozlegające się w mieszkaniu Mazauda. Po chwili drzwi się otwarły... lokaj blady, przerażony, wybiegł i pędząc po schodach, wołał:
— Boże! Boże wielki!.. nasz pan!..
Pani Karolina stała jak przykuta przed otwartemi drzwiami, z poza których wyraźnie dochodziły już teraz jęki rozpaczliwej boleści. Dreszcz ją przejmował: w jednej chwili bowiem zrozumiała a raczej przeczuła, co się tam stać musiało. W pierwszej chwili uciec ztąd chciała jak najdalej... potem, zdjęta litością, współczuciem i nieprzepartem pragnieniem przekonania się o wszystkiem naocznie, weszła do przedpokoju, minęła kilka pustych pokoi i stanęła na progu salonu.
Tutaj dopiero spostrzegła dwie służące — kucharkę i pokojówkę zapewne — które z wyrazem przerażenia na twarzy, zaglądały w głąb pokoju, szepcząc bezmyślnie:
— O Boże! Nasz pan!... Boże!... Boże!
Światło posępnego dnia zimowego rozjaśniało zaledwie pokój, przedzierając się przez ciężkie jedwabne firanki. Ciepło tu było, bo grube polana drzewa dopalały się na kominku, rzucając czerwonawe odblaski na ścianę. Stojący na stole olbrzymi, prawdziwie królewski — zważywszy obecną porę — bukiet róż, który poprzedniego dnia agent przywiózł był żonie, rozwinął się jak w cie-