plarni, aromatyczną wonią napełniając pokój cały. Wszystko naokół tchnęło wykwintem i przepychem, szczęśliwą dolą, pomyślnością panującą tu od lat czterech. W czerwonych blaskach dogasającego ognia, Mazaud leżał na kanapie z roztrzaskaną głową, z ręką konwulsyjnie ściskającą rewolwer. Przed nim, widocznie na odgłos wystrzału nadbiegła, stała młoda kobieta i z jej to piersi wydobywały się owe jęki, owe straszne i dzikie krzyki rozpaczy, które aż na schodach słychać było. W chwili, gdy wystrzał się rozległ, trzymała ona na rękach czteroletniego chłopczyka, który przestrachem zdjęty zacisnął rączęta dokoła szyi matki, obok sześcioletnia dziewczynka, czepiała się jej sukni. Słysząc krzyk matki i dzieci także krzyczały rozpaczliwie.
Pani Karolina chciała przedewszystkiem wyprowadzić ich z pokoju.
— Na miłość Boską zaklinam panią, niech pani ztąd wyjdzie.
Mówiąc to, drżała ze wzruszenia i czuła się blizką zemdlenia. Krew sącząca się z głowy Mazauda spadała kroplami na aksamitną kanapę i kałużą płynęła po dywanie. Na ziemi już była wielka czerwona plama, która z każdą chwilą rosiewała się coraz dalej. Pani Karolinie zdawało się, że ta krew aż do niej dosięga, obryzgując nogi jej i ręce.
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/653
Ta strona została przepisana.