Na ustach jej zajaśniał znowu slaby uśmiech nadziei, bliskiej wreszcie ziszczenia; na twarzy malowała się radość, jaką czuła, usuwając się wreszcie z grona żyjących i niknąć na zawsze niby opiekuńcze bóstwo dobroczynne.
Pani Karolina, zdjęta litością a zarazem dręczona wyrzutami sumienia, przycisnęła do ust obie ręce księżnej, mówiąc głosem zdradzającym silne wzruszenie:
— O! niech mnie pani nie usprawiedliwia!... Czuję, jak ciężko zawiniłam... Muszę zobaczyć jak najprędzej nieszczęśliwą Alicyę... biegnę do niej natychmiast.
I wyszła, pozostawiając księżnę ze starą Zofią, która zaczęła pakować rzeczy do wielkiej podróży, mającej rozłączyć je na zawsze po czterdziestu latach wspólnego życia.
Przed dwoma dniami hrabina de Beauvilliers zdecydowała się wreszcie wynieść z pałacu i pozostawić go na pastwę wierzycielom. Procenty od długów hypotecznych zaległy od pół roku przeszło; położenie podobne stawało się nadal niemożliwem, zwłaszcza wobec najróżnorodniejszych wydatków i nieustannych gróźb sprzedaży drogą licytacyi. Prawny doradca hrabiny nalegał wciąż, aby wyprowadziła się z pałacu i najęła szczupłe mieszkanko, w którem mniejszym kosztem utrzymaćby się można; on zaś tymczasem przyrzekł postarać się o możliwie najkorzystniejsze zlikwidowanie jej długów. Hrabina nie byłaby prawdo-
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/666
Ta strona została przepisana.