— Ach! jak to dobrze, że pani przyszłaś! Oszczędzi mi to trudu pisania listu z pożegnaniem. Wszystko, co się tu dzieje, już mi zbrzydło i dlatego wyjeżdżam.
— Jakto?... pan wyjeżdżasz?
— Tak, ruszam w drogę dziś wieczorem... jadę do Neapolu, gdzie zamierzam zimę przepędzić.
Ruchem ręki wyprawił z pokoju lokaja i zostawszy sam na sam z panią Karoliną, dodał:
— Czy pani sądzi, że mi bardzo przyjemnie mieszkać tutaj, kiedy mój ojciec od półroku siedzi w kryminale? Nie myślę czekać, aż go zobaczo na ławie oskarżonych, albo też skazanego do ciężkich robót.. To los! nienawidzę wszelkich podróży a jednak muszę jechać!... Na szczęście, że tam klimat jest bardzo łagodny, zabieram ztąd wszystko, bez czego nie umiałbym się obejść, może więc nie znudzę się zbytecznie!
Pani Karolina spoglądała to na niego, to znów na kufry, pełne rozmaitych drobiazgów, pomiędzy któremi nie było przecież ani jednego gałganka, mogącego należeć do żony lub też kochanki. Drobiazgi te świadczyły tylko wymownie, że właściciel ich siebie samego kocha nadewszystko. Niezrażona tem jednak, pani Karolina ośmieliła się napomknąć, w jakim celu tutaj przybyła.
— A ja... przyszłam tutaj, licząc na to, że mi pan raz jeszcze zechce wyświadczyć przysługę...
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/682
Ta strona została skorygowana.