I tak zacząwszy, opowiedziała całą historyę, nic nie ukrywając, oskarżając Wiktora o zgwałcenie kobiety i o kradzież, wyrażając obawę, że uciekłszy z Domu pracy, nie zawaha się on przed popełnieniem najohydniejszej zbrodni.
— Niepodobna go zostawić samemu sobie! Chodź pan ze mną, a może wspólnemi siłami...
Maksym nie dał jej dokończyć zdania. Zbladł nagle i zadrżał ze strachu, czy też ze wstydu, jak gdyby poczuł na ramieniu dotknięciu brudnej, zbrodniczej ręki.
— Ach! tego mi tylko brakowało!... Ojca mam złodzieja a brata rozbójnika!... Zadługo tu siedziałem i szczerze żałuję, że nie wyjechałem już od tygodnia... Ależ to niegodziwość bez granic aby takiego jak ja człowieka stawiano w podobnem położeniu!...
Pani Karolina zaczęła nalegać, co go wprawiło w tem większy gniew.
— Dajże mi pani spokój! — krzyknął brutalnie. — Jeżeli pani masz ochotę kłopotać się i martwić, to ja nie bronię, ale proszę mnie do tego nie mieszać... Ostrzegałem panią przecież, że będziesz kiedyś gorzko płakała z jego winy. Ale mnie co to obchodzi?... Gdybym wiedział, że jeden chociażby włos spadnie mi z głowy, wolałbym, aby świat cały ugrzązł w błocie!
— W takim razie żegnam pana! — chłodno odparła pani Karolina.
— Żegnam panią!
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/683
Ta strona została skorygowana.