wrzawy bawiących się wesoło dzieci; pani Karolina zrozumiała całą bezzasadność swego oburzenia, widząc, że dobrobyt, praca i świeże powietrze oddziaływają dodatnio na zdrowie młodych istot. Niewątpliwie większa część tych dzieci stanie się w przyszłości zdrowymi i silnymi ludźmi, a jeżeli na czworo lub pięcioro z nich jeden tylko zbrodniarzem zostanie — nie jestże to świetnym rezultatem pracy mającej na celu stłumienie złych skłonności dziedzicznych?
Pozostawszy samą na chwilę, pani Karolina podeszła do okna, chcąc przyjrzeć się dzieciom biegającym po ogrodzie, gdy nagle zwróciły jej uwagę dźwięczne głosy dziewczynek leżących w przyległej infirmeryi. Drzwi były na wpół uchylone, mogła zatem niepostrzeżona przez nikogo przyjrzeć się temu, co się tam działo. Jasne promienie słońca rzucały świetne blaski na śnieżno wybielone ściany pokoju, w którym stały cztery łóżeczka białemi firankami osłonięte. W pierwszem łóżku na lewo pani Karolina spostrzegła Magdusię, ową dziewczynkę, która z takim smakiem zajadała bułeczkę z konfiturami wtedy, gdy ona przyprowadziła Wiktora. Pijaństwo rodziców odbiło się na organizmie dziewczynki wątłej, bezkrwistej, mającej szczupłą i bladą twarzyczkę z dużemi oczyma, w których malowała się przedwczesna dojrzałość. Trzynastoletnia Magdusia była już zupełnie samą na świecie: matka jej umarła pewnego wieczoru
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/686
Ta strona została przepisana.