miał rąk dość czystych, aby mógł na nowo rozpocząć tak wzniosłe dzieło.
Z roztargnieniem słuchał siostry, która mu opowiadała, że w dziennikach opinia publiczna zaczyna znowu odzywać się o nim przychylniej. Nagle przerwał jej i utkwiwszy w jej twarzy nawpół błędne, nawpół przytomne spojrzenie, zapytał:
— Dlaczego nie chcesz się z nim widzieć?
Pani Karolina zadrżała, zrozumiawszy, że brat jej mówi o Saccardzie. Raz jeszcze ruchem głowy skinęła przecząco, on zaś, decydując się, zmieszany, szepnął zaledwie dosłyszalnym głosem:
— Ze względu na stosunki, jakie was łączyły, nie możesz mu tego odmówić... Idź do niego!
O Boże!... więc on wie o wszystkiemi... Gorący rumieniec oblał lica pani Karoliny, rzuciła się w jego objęcia, aby ukryć twarz rozpłomienioną i urywanym ze wzruszenia głosem pytała, kto mu to powiedział, zkąd dowiedzieć się mógł rzeczy, którą ona taiła starannie przed wszystkimi... przed nim zaś nadewszystko.
— Biedna moja siostrzyczko, oddawna już wiem o tem... Otrzymałem kilka listów bezimiennych, a zresztą czyż nie ma podłych ludzi, którzy nam zazdrościli? Nigdy ci o tem nie wspominałem, bo jesteś panią swej woli a nie godzimy się z sobą w wielu zapatrywaniach. Wiem tylko, że jesteś najlepszą na świecie kobietą. Idź do niego.
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/691
Ta strona została przepisana.