Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/692

Ta strona została przepisana.

Z pobłażliwym, łagodnym uśmiechem wyjął z za krucyfiksu bukiecik róż i oddając go siostrze, dodał z rozpogodzonem już obliczem:
— Karolino, zanieś mu te kwiaty i powiedz odemnie, że nie mam już żalu do niego.
Wzruszona słodyczą i miłosierdziem brata, głęboko zawstydzona, lecz zarazem ucieszona myślą, że nie ma już tajemnicy przed człowiekiem, którego nade wszystkich miłowała, pani Karolina nie opierała się dłużej. Zresztą od rana już ogarniało ją coraz silniej przeświadczenie o koniecznośic rozmówienia się z Saccardem. Czyż nie powinna była zawiadomić go o ucieczce Wiktora i o tej strasznej awanturze, samo wspomnienie której dotychczas dreszczem ją przejmowało? Saccard pierwszego dnia po wejściu do więzienia zapisał ją na liście osób, które pragnął widzieć i przyjmować; to też dozorca nie czynił jej żadnych trudności i usłyszawszy jej nazwisko, wprowadził ją natychmiast do celi więźnia.
Saccard, plecami odwrócony do drzwi, siedział przy małym stoliku i wypisywał szeregi liczb na arkuszu papieru. Spostrzegłszy wohodzącą kobietę, zerwał się żywo i zawołał z radością:
— To pani!... Ach! jakże pani jesteś dobrą!... Jakież to dla mnie szczęście!
Ujął prawą jej rękę, ona zaś uśmiechała się za kłopotana, wzruszona, nie wiedząc, co powiedzieć i od czego rozpocząć rozmowę. Wreszcie słowa nie mówiąc, lewą ręką płożyła na stole