— Odnajdują mi to dziecko i oto znowu tracić je muszę... Nigdy go już nie zobaczę. Widzi pani, jak ja w niczem szczęścia nie mam!... Nic mi się nie powodzi!... To zupełnie tak samo, jak z Bankiem powszechnym!... Powstał, rozwijał się i już go niema!
To mówiąc, usiadł przy stoliku, pani Karolina zaś postawiła sobie krzesło naprzeciw niego. Zapominając o całej swojej niedoli, przebiegał rękoma między papierami, przeglądał wszystkie te olbrzymie akty, które od miesiąca przygotowywał i zaczął na nowo opowiadać historyę swego procesu i wykład obmyślonych środków obrony, jak gdyby chodziło mu o to, ażeby się usprawiedliwić wobec pani Karoliny. Oskarżający go akt zawierał następujące zarzuty: rozmyślne powiększanie kapitału zakładowego w celu rozgorączkowania rynku, podniesienia kursów i przekonania wszystkich, że towarzystwo posiada swoje kapitały w całości, dalej: symulacyę rachunków i wpłat nieuskutecznionych za pomocą rachunków otwartych na imię Sabatiniego, oraz innych słomianych ludzi, którzy buchalteryjnie tylko, na papierze dokonywali wpłat; rozdział fikcyjnych dywidend pod postacią liberacyi dawnych akcyj; wreszcie zakupywanie przez towarzystwo własnych akcyj i całą tę szaloną spekulacyę, która sprowadziła nadzwyczajną, urojoną zwyżkę, będącą powodem upadku Banku powszechnego po wyczerpaniu obrotowych kapitałów. Na zarzuty powyższe
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/695
Ta strona została skorygowana.