A spostrzegłszy wyraz zdziwienia na twarzy pani Karoliny, dodał:
— Tak, miałem z nim bardzo przykre zajście. Teraz już wiem zawczasu, że zostanę skazany.
Pani Karolina domyślała się widocznie przy czyn owego zajścia, bo nie pytała o bliższe objaśnienia.
Przez chwilę milczeli oboje, Saccard zaczął znowu przeglądać leżące na stole papiery.
— Dziękuję pani serdecznie za dzisiejsze odwiedziny i mam nadzieję, że się one powtórzą — rzekł wreszcie. — Polegam w zupełności na zdaniu pani i dlatego chciałbym, abyśmy pomówili o kilku nowych projektach. Ach! gdybym ja miał pieniądze!
Pani Karolina przerwała mu żywo, korzystając ze sposobności, aby wyjaśnić pewną wątpliwą kwestyę, która ją dręczyła od kilku miesięcy. Cóż się stało z milionami, które na jego udział przypadły? Czy Saccard wysłał je zagranicę, czy też zakopał pod jakiemś drzewem w miejscu sobie tylko znanem?
— Ależ pan powinieneś mieć pieniądze! Gdzie owe dwa miliony franków zyskane nazajutrz po Sadowie? Gdzież dziewięć milionów, które powinieneś pan był wziąć za swoje akcye, sprzedawszy je po kursie trzech tysięcy?
— Ja!... Ja nie mam ani grosza! — zawołał Saccard tak stanowczym i pełnym rozpaczy głosem, że pani Karolina uwierzyć musiała jego słowom.
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/704
Ta strona została przepisana.