wychudłą, okoloną czarnemi w nieładzie wijącemi się włosami, rozjaśniało dwoje pałających oczu, które zdawały się pytająco patrzeć przed siebie.
Gdy pani Karolina weszła, chory poruszył się jak gdyby ją poznając, chociaż oboje nigdy się przedtem nie byli spotkali.
— Ach! jak to dobrze, że pani przyszłaś!... Widziałem panią i oddawna już przyzywałem, o ile mi sił starczyło!... Proszę tu przyjść bliżej... bliżej... powiem pani coś po cichutku...
Przezwyciężając dziwną obawę, pani Karolina przystąpiła bliżej i usiadła na krześle tuż przy łóżku stojącem.
— Nie wiedziałem dotąd, ale teraz wiem już wszystko... Mój brat handluje papierami... rozumiem teraz dlaczego nieraz słyszałem płacz i szlochanie w jego gabinecie... Mój brat!... ach! tak mnie to boli, jak gdyby mi kto wepchnął w serce rozpalone żelazo!... Ach! to właśnie w piersiach mi pozostało... to mnie ciągle pali!... Ohydna rzecz!... Pieniądze!... Ci biedni cierpią!... Jak tylko umrę, brat i moje papiery posprzedaje a ja tego nie chcę!... nie chcę!...
Błagalny głos jego dźwięczał coraz silniej.
— Niech pani słucha, tam na stole leżą moje papiery... Proszę mi je podać, zwiniemy wszystkie razem i niech je pani ztąd zabierze!... O! przywoływałem panią... oczekiwałem pani z taką niecierpliwością!... Moje papiery miałyby prze-
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/714
Ta strona została przepisana.