paść!... cała praca mojego życia miałaby zniknąć bez śladu!...
A gdy pani Karolina wahała się, czy uczynić zadość jego proźbie, chory błagalnie złożył ręce.
— Na litość! niech mi pani da papiery!... chcę się przekonać przed śmiercią, czy wszystkie zostawiam w porządku... Mego brata tu niema teraz... nie będzie mi wymawiał, że się dobrowolnie pracą zabijam... Zaklinam panią.
Wzruszona gorącemi temi proźbami, pani Karolina położyła na łóżku stos papierów.
— Nie powinnabym panu ustępować, skoro brat pański mówi, że praca panu szkodzi.
— O nie! praca nigdy mi nie szkodzi!... A zresztą mniejsza o to!... Nareszcie po tylu dniach i nocach udało mi się położyć podstawy bytu tego społeczeństwa przyszłości... Wszystko obmyśliłem i przewidziałem!... wszystkim zapewniłem szczęście i sprawiedliwość!... Jakże żałuję, że nie starczyło mi już czasu na wyczerpujące opracowanie tej kwestyi i dołączenie do niej wszystkich potrzebnych wyjaśnień!... Ale przynajmniej zostawiam notatki kompletne i porządnie rozklasyfikowane... Pani je ocalisz od zguby i przechowasz do dnia, w którym ktoś inny nada im zupełniejszą postać i w świat puści!...
Wątłemi wychudłemi rękoma ujął papiery i z lubością je przeglądał, a w jego dużych zamglonych już oczach zabłysł znów żywy płomień.
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/715
Ta strona została przepisana.