to?... Ach! wszak to w mieszkania Mazauda słyszała podobny krzyk matki i dzieci nad trupem ojca... Niezdolna ruszyć się z tego miejsca i oderwać od strasznego tego widoku, pozostała tu jeszcze przez chwilę, starając się okazać pożyteczną. Przeszedłszy wreszcie do ciasnego gabinetu lichwiarza i zostawszy tu sam na sam z Méchainową, przypomniała sobie dopiero, że przybyła tu w celu dowiedzenia się od niej czegokolwiek o Wiktorze. Aha!... Wiktor!... musiał on być już daleko, jeżeli pędzi bezustanku od chwili ucieczki z zakładu! Méchainowa oświadczyła, że przez trzy miesiące szukała go nadaremnie po całym Paryżu i że teraz dała już za wygranę w nadziei, że kiedyś jeszcze zobaczy tego łotra, chociażby na szubienicy!... Pani Karolina słuchała słów tych w milczeniu i drżąca z przerażenia. Tak! żadnego już niema ratunku!... Potwór ten spuszczony z łańcucha, uciekł w świat... niby zwierz wściekły, który za każdem ukąszeniem dalej szerzyć będzie jad zabójczy!...
Wyszedłszy od Buscha i idąc przez ulicę Vivienne, pani Karolina uspokoiła się nieco widokiem rozkosznej pogody. Była to piąta po południu, słońce chyliło się ku zachodowi, złocąc szyldy zawieszone na domach nad bulwarem stojących. Krasa młodości, owiewająca przyrodę w pogodny ów dzień kwietniowy, ukoiła boleść miotającą sercem pani Karoliny. Odetchnęła głęboko, z uczuciem niezłomnej nadziei, wzmagającej
Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/722
Ta strona została przepisana.