wający codzienną swą przechadzkę dla zdrowia. Saccard widział go, jak wchodził potem do cukierni, bo król złota od czasu do czasu kupował za franka pudełko cukierków dla swoich wnucząt. Popchnięcie to w chwili, gdy krążył około giełdy, pałając wciąż wzrastającą gorączką, stało się jakby ostatnią podnietą, ostatnim bodźcem do powzięcia postanowienia. Dość już czasu poświęcił na oblężenie twierdzy... teraz szturm ostateczny przypuści!.. teraz walkę rozpocznie na śmierć i życie!.. O tak! nie wyjedzie z Paryża, śmiało stawi czoło bratu, uczyni decydujący, zuchwały krok, który rzuci mu pod nogi Paryż cały albo też jego samego zepchnie do rynsztoka z połamanemi żebrami!...
Aż do chwili zamknięcia giełdy, Saccard pozostał na swem stanowisku. Wrzeszcie przedsionek wyludniać się zaczął; znużony, rozgorączkowany tłum cisnął się w nieładzie na schodach. Około niego środkiem ulicy i chodnikami płynęła nieprzebrana fala ludzi. Bogaty zaiste materyał do eksploatowania stanowią ci ludzie, który kiedyś stać się mając akcyonaryuszami, nie mogli oprzeć się pokusie poznania tej wielkiej loteryi spekulacyi, a ciekawością i trwogą powodowani pragnęli zgłębić tajęmnicę owych operacyj finansowych, które tem więcej porywają umysły, im mniej są dla nich zrozumiałe.