Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/100

Ta strona została skorygowana.

czując obudzone w nim podejrzenie, przybrała wyraz twarzy obojętny. Po chwili rzekła swobodnie:
— Prawdę powiedziawszy, nie jest mi pilno poznać waszego lokatora... Lepiej nawet będzie, bym zasięgnęła bliższych o nim wiadomości... a skoro się okaże, iż jest człowiekiem dobrze wychowanym, to zawsze znajdę jeszcze sposobność, by go zaprosić... A teraz żegnam was, moje dzieci. Już czas wracać do domu.
Pani Felicya zawróciła się ku wyjściem, gdy wtem w drzwiach sieni, ukazał się wysoki starzec. Miał na sobie czyste ubranie z niebieskiego sukna i wielką futrzaną czapkę na głowie, z daszkiem nasuniętym na same oczy. W ręku trzymał bicz.
— Wuj Macquart! Witam! Witam miłego gościa! — zawołał Mouret — patrząc ciekawie na panią Felicyę, która szarpnęła się niecierpliwie.
Macquart był naturalnym bratem jej męża i rodzina miała z nim zawsze niemało kłopotów. Dzięki wpływom pana Rougon, wrócił obecnie do Francyi, zkąd musiał emigrować po rozruchach zaszłych w r. 1851, w których brał czynny udział. Od chwili powrotu z Piemontu, stary Macquart wiódł życie dostatnie, osiadłszy pod Plassaas w Tulettes, gdzie kupił ładny, wiejski dworek z ogrodem. Zkąd na to kupno wziął pieniędzy — nie mówił. Wszakże musiał ich mieć poddostatkiem, albowiem ubierał się porządnie i kupił sobie karyolkę, zaprzężoną w doskonałego konia. Co-