Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/105

Ta strona została przepisana.

— Co to... księża zaczynają się teraz gnieździć u ciebie?... Nie spodziewałem się tego po tobie, no, ostrzegam, abyś się miał na baczności... Ten zwłaszcza klecha ma coś niedobrego w swoich oczach... Pamiętaj na przysłowie, które powiada, że sutany dyabła warte a gdzie sutana — tam i nieszczęście.
Mówiąc te słowa, wsiadł do kabryolki, zająłmiejsca w pośrodku ławeczkii gwizdnął z cicha na konia, który ruszył truchtem przez ulicę Balande. Szerokie, okrągłe plecy wuja Macquarta i futrzana jego czapka znikły wkrótce na zakręcie ulicy Taravelle. Mouret obrócił się wtedy ku drzwiom, przy których stały Felicya i Marta i posłyszał jak matka mówiła do córki:
— Wolę, abyś go zaprosiła ty, będzie to bowiem miało charakter mniej solenny. Postaraj się, proszę, zrobisz mi tem prawdziwą przyjemność.
Umilkła, niezadowolona, iż Mouret mógł się domyśleć o czem rozmawiała z Martą. Dla uniknięcia dalszej o tem rozmowy, przywołała Dezyderyę, ucałowała ją z wielką czułością i pożegnawszy się odeszła, rzucając okiem po za siebie, jakby w obawie powrotu Macquarta, który za jej plecami był o wiele gadatliwszy, mówiąc najczęściej mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, dotyczących rodziny.
Mouret, pozostawszy sam na sam z żoną, rzekł do niej tonem stanowczym: