dziwię się temu, bo tłomaczyłem mu jasno... ale właśnie skutkiem tego, wyprowadziłem wniosek, że jest ograniczony, bardzo nawet ograniczony... Nie jest zdolny objąć rzeczy i postępuje jak dziecko... Mógłbym na poparcie mego twierdzenia przytoczyć wiele przykładów, lecz dość będzie jednego... Pomimo, że go ostrzegałem, by tego nie czynił, chodzi bezustannie do naszego chorego proboszcza... bo zapewne pan wiesz, że nasz zacny Compan leży od dwóch tygodni... źle z nim... zapewne go stracimy... Otóż po co tam chodzi!... To odwiedzanie naszego biednego proboszcza na złe mu wyjdzie... Przecież każdemu z nas wiadomo, że proboszcz zawsze był w złych stosunkach z księdzem Fenil... Trzeba doprawdy być nieświadomym przybyszem, żeby o tem niewiedzieć... A chociaż Besançon jest dość odległem od Plassans, wszakże sprawy tej doniosłości i tam są wiadome...
Ksiądz Bourette zmęczył się opowiadaniem, więc przystanął dla schwytania tchu, ożywiony wszakże kwestyą, która go mocno obchodziła, zaczął znów mówić, stając naprzeciwko Moureta i patrząc mu prosto w oczy:
— Nie łudź się, kochany panie... ludzie ci mówili pochwały, na które twój lokator bynajmniej nie zasługuje... Faujas jest naiwny jak dziecko ledwie umiejące chodzić... Sprawa z naszym proboszczem wykazuje to jasno jak na dłoni... Bo patrzno pan... wszak ja jestem człowiek skromny i nie łaknący
Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/112
Ta strona została skorygowana.