Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/118

Ta strona została przepisana.

do siebie? Szkoda, że się pogniewałem z tym starym osłem jej mężem... żeby nie to, możebym się tam wybrał... Niech kaci porwą tego Rougona...
Otrząsnąwszy się z tych myśli, Mouret poszedł ku najruchliwszym ulicom miasta i całe popołudnie zajmował się interesami. Wieczorem zaś, położywszy się już do łóżka, rzekł niedbale do żony:
— Czy ty wybierasz się jutro z wizyta do matki?...
— Nie. Mam dużo roboty do wykończenia, więc jutro nie pójdę. Postaram się być u niej w przyszły czwartek.
Nie nalegał, lecz przed zdmuchnięciem świecy rzekł jeszcze:
— Źle robisz, moja droga, że tak rzadko wychodzisz... Rozrywka jest koniecznie człowiekowi potrzebna... Idź jutro do matki... zabawisz się trochę... Ja zostanę w domu i dopilnuję dzieci.
Marta spojrzała na niego mocno zdziwiona. Zazwyczaj bowiem bardzo nie lubił, gdy chciała wyjść z domu chociażby na chwilę. Zrzędził, kaprysił i robił co mógł, by jej uniemożliwić wyjście; wynajdywał tysiączne powody, by ją zatrzymać i rzeczywiście odzwyczaił ją nawet od ochoty składania wizyt.
— Jeżeli tak bardzo tego pragniesz, to pójdę, powiedziała, patrząc wciąż na męża.