Nazajutrz wieczorem, około godziny dziesiątej, ksiądz Bourettie zaszedł do mieszkania księdza Faujas, by iść z nim razem do pani Rougon, obiecał mu bowiem, że sam go osobiście wprowadzi do jej salonu. Ksiądz Faujas, stojąc w pośrodku pustego swego pokoju, nakładał czarne rękawiczki, bardzo już zniszczone, z bielejącemi od zużycia palcami.
— Czyż nie macie jakiej innej sutany do włożenia na dzisiejszy wieczór? — spytał ksiądz Bourette, patrząc z niezadowoleniem na zaniedbany ubiór kolegi.
— Nie, nie mam. Lecz zdaje mi się, że ta sutana wygląda jeszcze dość przyzwoicie.
— Tak, tak, zwłaszcza gdy niema innej, bąkał z cicha ksiądz Bourette. Dziś bardzo zimno na dworze... Czy nie kładziecie płaszcza?... Nie?.. więc chodźmy, już pora.
Rzeczywiście było chłodno, zanosiło się nawet na trochę mrozu. Ksiądz Bourette, otuliwszy się staranie w wygodny, ciepły płaszcz na jedwabnej podszewce, szedł jak mógł najśpieszniej, by dotrzymać kroku księdzu Faujas, znacznie od siebie
Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/120
Ta strona została skorygowana.
VI.