Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/131

Ta strona została przepisana.

Jakkolwiek ksiądz Faujas umiał nad sobą panować, wszakże zaczerwienił się, bo zrozumiał, iż pan de Condamin czyni mu wymówkę za podsłuchanie rozmowy. Na szczęście, pan de Coudamin łatwo przebaczał zbyteczną ciekawość a w danym wypadku rad był nawet, iż wytworzyła się mimowolna tajemnica pomiędzy nim i księdzem. Pozwalało mu to bowiem być otwartym z tym człowiekiem nowoprzybyłym do Plassans, mógł przyjemnie spędzić z nim wieczór, obgadując w dalszym ciągu ludzi zebranych w mieszkaniu państwa Rougon. A była to dla niego zawsze miła zabawka. Spojrzał tedy uważnie na księdza i osądził, że można się z nim nie krępować. Zbyt miał wytartą sutanę, by mógł być człowiekiem posiadającym jakiekolwiek wpływy lub znaczenie, musiał przytem być ciekawy i pragnący wiedzieć coś o ludziach, wśród których żyć będzie obecnie. Po kwadransie rozmowy, pan de Condamin traktował księdza jak starego znajomego i objaśniał go o tajemnicach ludzi snujących się dokoła.
— Pan jesteś świeżo przybyły do naszego miasta, otóż z prawdziwą przyjemnością spotykam się dziś z panem i rad będę módz mu służyć przy zdarzonej okazyi... Plassaus ma swoje dobre strony, można się tu zżyć z ludźmi i nawet dojść do znaczenia. Ja przybyłem tutaj z pod Dijon. W pierwszych czasach, gdy objąłem posadę dozorcy wód i lasów, myślałem, że nie wytrzymam... nudziłem się śmiertelnie. Prawda, że to czasy