niem, pomrukując coś urywanemi zdaniami. Zeszła potem na ulicę i z proga domu spoglądała, wyciągnąwszy szyję, chcąc widzieć jak najdalej. Ale nie zobaczywszy pana na placu przed podprefekturą, postała parę minut, wreszcie, nie mogąc dłużej wytrzymać, wróciła do stołowego pokoju, lecz przeszła go tylko spiesznie a stanąwszy na tarasie, spytała z niezadowolnieniem:
— To pan dziś nie wraca na obiad?
— Owszem, moja Różo... wróci... nie niecierpliw się, moja kochana...
— Jakże mam się nie niecierpliwić, kiedy wszystko marnuje mi się na ogniu.. Przecież potrawy nie mogą się gotować dłużej, niż należy. Doprawdy pan mógłby powiedzieć na którą godzinę chce wrócić do domu na obiad... a tak jak pan robi, to nie ma... Ale niechajże się dzieje, jak chce... mnie to wszystko jedno... Lecz obiad zepsuje się i nikt go do ust nie weźmie.
— Tak przypuszczasz, moja Różo? — spytał ją niespodziewanie pan domu, który przed chwilą stanął za jej plecami. — Nie ma obawy, bądź spokojna, zjemy obiad z apetytem i dawaj go co prędzej.
Marta Mouret spojrzała na męża i zaczęła składać swoją robotę do szuflady stoliczka, przed którym siedziała. Mouret zaś kręcił się po tarasie, pogłaskał buzię Dezyderyi, która uśmiechnęła się do ojca a Oktawiusz, spojrzawszy na zapylone jego buty, zapytał.
Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/15
Ta strona została skorygowana.