Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/17

Ta strona została przepisana.

— Ogień wygasł — zawołała Róża z głębi kuchni. — Teraz państwo muszą poczekać aż się obiad rozgrzeje.
Mouret uśmiechnął się i mrugnął znacząco, zwróciwszy się ku żonie i dzieciom. Gniew Róży bawił go i chętnie wywoływał burzę złego humoru starej kucharki. Stał, milcząc i przypatrywał się owocowym drzewom w sadzie sąsiada.
— Pan Rastoil będzie miał piękny zbiór w tym roku. Nie pamiętam, by miał kiedykolwiek taki urodzaj.
Marta nie odpowiedziała na tę uwagę męża, od chwili bowiem była czegoś zaniepokojona i pragnęła widocznie o coś go zapytać. Wreszcie zdecydowała się i szepnęła nieśmiało.
— Czyś ty oczekiwał dziś kogo?...
— Tak i nie — odpowiedział i zaczął chodzić wielkiemi krokami tam i napowrót wzdłuż tarasu.
— Może, wynająłeś drugie piętro?...
— Tak, wynająłem.
Nastąpiła chwila nieprzyjemnego milczenia, lecz wkrótce Mouret ciągnął dalej z najzupełniejszym spokojem:
— Dziś rano przed pójściem do Tulettes wstąpiłem do księdza Bourette’a. Zaczął mnie naglić o wynajęcie mieszkania, więc się zdecydowałem. Wiem dobrze, iż taki obrót rzeczy tobie się nie podoba. Lecz trudno, już się stało. Wiesz dobrze, iż twój opór był nierozsądny. To drugie piętro stoi pustkami i tylko niszczysz te górne po-