Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/185

Ta strona została przepisana.

cym z bocznemi kaplicami. Spostrzegłszy Martę, zeszli pośpiesznie po drabinie i zbliżyli się ku niej. Cały bok sutany księdza Faujas bielił się od wapna, prowadzone bowiem roboty zajmowały go i chętnie przypatrywał się murarzom — rozmawiając z panem Lieutand.
O tej porze dnia kościół był pusty, ani jednej dewotki nie było na całej przestrzeni wielkiej nawy, tylko dwóch dziadków kościelnych uprzątało szeregi stołków i klęczników, bezładnie porozsuwanych po skończonem rannem nabożeństwie. Prócz hałaśliwego przesuwania stołków po kamiennej posadzce, rozlegały się głosy robotników pracujących na rusztowniach, oraz zgrzyt żelaznych narzędzi, któremi skrobali, oczyszczając ściany. Dla Marty był to widok niespodziewany, znała bowiem kościół św. Saturnina tyłka podczas odprawiającego się nabożeństwa. Wydało się jej, iż to nie kościół, lecz jakiś budynek będący w reparacyi. Nawet nie przeżegnała się, wszedłszy a gdy siadła na krześle pomiędzy księdzem Faujas i panem Lieutand, zdawało się jej, iż się znajduje w biurze tego ostatniego, gdzie przyszła w chęci zasięgnięcia jego rady.
Rozmowa przedłużyła się i trwała przeszło pół godziny. Budowniczy z całą możliwą uprzejmością dawał objaśnienie. Zdaniem jego nie należało wznosić nowego domu dla pomieszczenia ochronki pod wezwaniem Przenajświętszej Panny, które to miano już zostało obrane, o czem go zawiado-