Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/192

Ta strona została skorygowana.

i ujmującą, że każdemu musiała się podobać: była ogólnie lubioną.
Pan de Condamin, zrozumiawszy, że jest zbyteczny, skłonił się przed rozmawiającemi z sobą kobietami i rzekł i ironicznym uśmiechem:
— Pozostawiam panie ich świątobliwej rozmowie a sam idę wypalić cygaro... Przypominam ci tylko Oktawio, że trzeba, abyś wcześnie była ubraną, bo mamy dziś iść do podprefektury...
Gdy odszedł, panie mówiły jeszcze chwilkę o przyszłej ochronce, o nieszczęsnem położeniu młodych dziewcząt, pozbawionych należytej opieki ludzi starszych o strasznem zepsuciu jakiemu ulegają... lecz nadal w Plassans nic podobnego się nie wydarzy, będą bowiem czuwały z troskliwością matek, odwracając możność wszelkiej pokusy. Pani de Condamin wpadła w zapał i wymownie powstawała przeciwko nieczystości obyczajów.
Przy pożegnaniu, znów ujęła obydwie ręce Marty i ściskając je z czułością — rzekła:
— Niechaj droga pani liczy na moją energię — stawię się na pierwsze zawołanie... A będąc u pani Rastoil i u pani Delangre, proszę niezapomnieć im powiedzieć, że ja się podjęłam najtrudniejszego zadania... one niechaj tylko dadzą swoje nazwiska... a my za nie pracować będziemy w komitecie. Jak pani sądzi?... Wszak to pomysł wyśmienity?... Więc nie odstąpimy od tego ani na jotę... Żegnam drogą panią... proszę oświadczyć moje uszanowanie księdzu Faujas.