— Bardzo żałuję, żeś pani tak zaraz na wstępie wymieniła moje nazwisko. Lecz wszystkie kobiety są jednakie i nawet najlepsza z nich łacno popada w niedorzeczność.
Marta spojrzała na niego wylękłemi z zadziwienia oczami; nie spodziewała się podobnej brutalności z jego strony. Zdawało się jej, iż ten człowiek noszący sutanę, ujął ją za ramiona żelaznemi rękoma i że kieruje nią dowolnie. Patrzała teraz na niego z niedowierzaniem a nawet z oburzeniem, przypomniawszy sobie, iż każdy ksiądz uważa kobietę za stworzenie niższego rzędu, za istotę, którą w karbach trzymać należy. Ksiądz Faujas spostrzegł, iż postąpił niezręcznie. Nadał więc swej twarzy łagodny wyraz i rzekł z przyjacielską uprzejmością:
— Niechaj mi pani wybaczy chwilowe uniesienie... lecz tak gorąco pragnę, aby szlachetny projekt pani przyszedł do skutku, iż drżę, by go czemkolwiek nie narazić... a wszak pani wiadomo, że jestem bardzo nielubiony w Plassans.
Ujęta temi przeprosinami Marta zaczęła go zapewniać, że się myli... że przeciwnie wszystkie te panie wyrażały się o nim bardzo pochlebnie. Wiedziano, że utrzymuje swoją matkę i żyje w samotności godnej podziwu. Rozmawiali ze sobą aż do jedenastej godziny o wydarzeniach dzisiejszego popołudnia i o projektowanej ochronce. Wieczór zeszedł im szybko i niesłychanie przyjemnie dla obojga.
Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/203
Ta strona została skorygowana.