odnosi, i dalej robi swojemu... Tylko czekać a kłócić się ze mną gotowa...
— Jeżeli chcesz, to pomówię o tem z Martą — rzekła Felicya z obłudną łagodnością. — Ale nie chciałabym jej obrazić. Wszelkie niesnaski pomiędzy mężem a żoną powinny być roztrzygane przez nich samych... Wierzaj mi, to musi być tylko coś chwilowego i nie wątpię, że spokój zostanie przywrócony... wszak zawsze pyszniłeś się swojem szczęściem domowem...
Mouret kręcił głową i zapatrzony w ziemię — odpowiedział:
— Teraz dopiero widzę, jak słaby mam charakter, pomimo że często hałasuję i krzyczę na wszystkich w domu... Ludzie myślą, iż moja żona jest uległą i posłuszną kobietą! Tak, prawda, że pozory są za nią, lecz dla czego?... Ustępowała mi, bo jej było z tem dogodnie... lecz w duszy drwiła sobie ze mnie... Wygląda na łagodną, ale w rzeczywistości jest straszliwie uparta... Ha, cóż zrobić, postaram się wynaleźć jakikolwiek sposób, by złemu zaradzić...
Zamilkł a po chwili, podniósłszy głowę i spojrzawszy na panią Felicyę, dodał:
— Żałuję, żem o tem mówił... źle zrobiłem, że poskarżyłem się przed matką... Pragnąłbym, aby to wszystko pozostało między nami. Proszę nawet, aby tak było.
Nazajutrz Marta odwiedziła matkę. Po przywitaniu, pani Felicya, przybrawszy skwaszoną minę, rzekła do córki:
Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/220
Ta strona została skorygowana.