Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/221

Ta strona została przepisana.

— Źle robisz, moja droga, narażając się swojemu mężowi. Widziałam go wczoraj i skarżył się przedemną. Wiem, że miałabyś wiele do zarzucenia jemu nawzajem, lecz domu nie powinnaś zaniedbywać.
Marta patrzała na matkę osłupiałemi oczyma, wreszcie rzekła dość ozięble:
— Nie przypuszczałam, aby się mógł skarżyć na mnie przed mamą. Radziłabym mu, aby cicho siedział. Wszak ja nie skarżę się na niego.
Zmieniła następnie zaraz przedmiot rozmowy, lecz pani Felicya naprowadziła ją napowrót do spraw domowych, stawiając jej pytanie:
— Przyznaj się, prawdopodobnie Mouret nie lubi księdza Faujas... i z tego powodu jest z ciebie niezadowolniony?...
Marta spojrzała na matkę szczerze zadziwiona.
— Co znów! Jak mamie mogła przyjść podobna myśl! Dla czegóżby nie miał lubić księdza Faujas? Nigdy mi o tem nie mówił. Czyż mówił o tem z mamą?... Chyba nie. Przeciwnie, jest niezmiernie zadowolniony ze swoich lokatorów. Gdyby nie przyszli wieczorem, to napewno pobiegłby na górę, aby ich sprowadzić. Z panią Faujas grywa zawzięcie w pikietę.
I rzeczywiście tak było. — Mouret nigdy nie wymawiał nazwiska księdza Faujas podczas napaści na żonę, prześladując ją silnie księżmi, kościołem, religią, lecz bez żadnych osobistych przymówek.