Faujas wraz z matką nadszedł do stołowego pokoju, Mouret oświadczył, iż nie będzie grał w karty, bo nie czuje się dziś usposobiony. Dni następnych wynajdywał nowe wymówki, tak iż przestał grywać w pikietę ze starą panią Faujas. Zasiadano więc razem na tarasie, Mouret obrał sobie krzesło naprzeciwko Marty i księdza, był bardzo ożywiony i mówił prawie bezustannie. Pani Faujas zasiadała z boku i, milcząc uporczywie, słuchała, nie ruszając się, podobna do skamieniałego potworu, pilnującego powierzonych sobie skarbów.
— Jaki piękny wieczór — mówił codziennie Mouret, zabierając swoje miejsce na tarasie. — Tutaj na świeżem powietrzu o wiele nam jest przyjemniej, niżeli w dusznym pokoju przy lampie. Mieliście racyę, moi państwo, żeście wychodzili na taras, pozostawiając nas przy pikiecie. Patrzcie państwo, gwiazda spadająca... Opowiadano mi, że to są iskry z fajki świętego Piotra.
Śmiał się a Marta cierpiała nad niesmacznością jego żartów. Udawał czasami, iż bynajmniej nie wie o nawróceniu się Marty i zwracając się do księdza, mówił, że liczy na niego jako na pośrednika pomiędzy niewierzącą jego rodziną a niebem. Innych znów dni rozpoczynał każde zdanie słowami: „teraz, kiedy moja żona nauczyła się modlić i chodzić do spowiedzi“, a gdy mu się sprzykrzyło rozmawiać, prosił by wszyscy zamilkli, aby można było słyszeć odgłosy dolatujące z sąsiednich ogrodów. Wśród uroczej ciszy uśpionego
Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/232
Ta strona została skorygowana.