Łato już minęło. Ksiądz Faujas, pomimo zyskanej popularności w Plassans, żył równie samotnie, jakby obojętny na korzyści mogące ztąd wyniknąć dla niego. Polubiwszy spokojny ogród państwa Mouret, spędzał w nim swobodne od zajęć swych godziny, czytając brewiarz w altanie, lub przechadzając się zwolna wzdłuż muru będącego w głębi. Czasami zamykał książkę i, zwalniając jeszcze kroku, szedł ze spuszczoną głową, pogrążony w dumaniach. Mouret śledził go z nową zaciętością i chwilami zżymał się ze złości na widok tej wyniosłej postaci czarno odzianej, która całemi godzinami migała po za owocowemi drzewami.
— Ani na chwilę nie jesteśmy teraz u siebie — mruczał niechętnie. — Wiecznie ta sutana włóczy się po moim ogrodzie... Nie lubię tego kruka... wygląda jakby na coś czyhał, gotowy rzucić się na wypatrzoną zdobycz. O, ja temu ptaszkowi nie dowierzam... nie jest on taki cichy, jak się wydaje... żarłoczniejszy jest, aniżeliby przypuszczać można...
Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/235
Ta strona została skorygowana.
X.