Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/24

Ta strona została skorygowana.

miał jeszcze czasu zapoznać się ze sposobem życia ludzkiego... Widziałem go dziś rano i zapowiadał mi pański przyjazd, ale dopiero za dni kilka... No, cóż zrobić... postaram się jako tako pana roz okować.
Ksiądz Faujas zaczął przepraszać za sprawiony kłopot. Głos miał poważny, mięko zaokrąglony przy wymawianiu końcowych sylab. Wyraziwszy w paru grzecznych zdaniach, jak dalece mu przykro, iż spada tak niespodziewanie i to właśnie w porze obiadowej, odwrócił się bokiem do tragarza, stojącego na kurytarzu, by mu zapłacić za przyniesienie kuferka. Z fałdzistej sutanny wydostał sakiewkę, której stalowe obrączki mignęły w słoneczuem świetle, i wielkiemi, lecz kształtnemi rękoma zaczął szukać i macać sztuczki monety, oglądając je uważnie, pochyliwszy głowę na piersi. Wyjął wreszcie jakiś pieniążek i dał tragarzowi, który się natychmiast oddalił. Ksiądz zaś począł znów mówić, zwróciwszy się z grzecznością do pana Moureta:
— Proszę, niechaj pan nie przerywa sobie obiadu. Służąca nam pokaże nasze mieszkanie i poproszę ją, aby mi pomogła zanieść kuferek.
Rzekłszy to schylił się, by ująć ucho drewnianego kuferka, okutego blachą na rogach, i świeżo zreparowanego nową deską, odróżniającą się od reszty szarych i starych boków skrzynki. Mouret patrzał z zadziwieniem, iż nie dostrzega żadnych innych pakunków księdza, lecz nie ujrzał nic, prócz