Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/246

Ta strona została przepisana.

Marta, nic nie odrzekłszy, ruszyła ramionami. Wydał natychmiast rozkaz Róży, by się nie ważyła sprzątać pokojów na górze, lecz Róża słuchała jedynie pani. Przez pięć dni następnych Mouret złościł się i łajał bezustannie, powstrzymując się jedynie w obecności księdza Faujas. Był wtedy zasępiony, lecz nie miał odwagi do wystąpienia z nim do otwartej walki. Powoli uspokoił się, znajdując, iż sobie najwięcej dokucza, będąc w złym humorze. Drwił więc tylko z pary małżonków mających przybyć z Besançon, stał się jeszcze bardziej skąpym, odosobnił się w swoim ciasnym egoizmie, znajdując w tem coraz żywsze zadowolnienie. A gdy państwo Trouche pojawili się pewnego październikowego wieczoru rzekł dość, spokojnie:
— Brzydki mają wygląd... coś od nich nieładnie pachnie!...
Ksiądz Faujas pragnął, by nikt nie widział jego siostry i szwagra w chwili przyjazdu. Matka stanęła na czatach przed drzwiami wychodzącemi na ulicę i oglądała się niespokojnie na korytarz, sień i kuchnię, by się upewnić, iż nikt jej nie widzi. Ale osnuty plan przeprowadzenia cichaczem państwa Trouche na górę, najzupełniej się nie powiódł. Właśnie wkraczali do sieni, gdy przeciwnemi drzwiami, ze strony ogrodu, weszła Marta wraz z dziećmi. Ujrzawszy przybyłych — rzekła uprzejmie, zwracając się do pani Faujas: