Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/247

Ta strona została przepisana.

— Jakże pani musi być szczęśliwa! Takie przyjazdy jak ten są radością dla serca matki!...
Jakkolwiek pani Faujas umiała nad sobą panować, wszakże zmięszała się i zaczęła mówić coś niezrozumiałego. Przez chwilę stali tak jedni naprzeciwko drugich i oglądano się wzajemnie z wielką ciekawością. Za chwilę nadbiegł i Mouret z ogrodu, pędzony chęcią zobaczenia przybyszów z Besançon. Róża, roztworzywszy drzwi od kuchni, uważała się również w prawie patrzenia.
Dla przerwania niemiłego milczenia, powtórzyła Marta znowu wpierw wymówione słowa:
— Tak, pani musi być niewymownie szczęśliwa z przybycia swoich dzieci!...
Nie odebrawszy żadnej odpowiedzi a chcąc się okazać uprzejmą wobec nowoprzybyłych zwróciła się do pani Trouche:
— Państwo przybyli pociągiem nadchodzącym z Besançon o godzinie piątej?... Jak długo trwała podróż?...
— Siedemnaście godzin — odpowiedział za żonę pan Trouche — roztwierając szeroko bezzębne usta. Jadąc trzecią klasą, to kościska mają czas rozboleć i flaki w człowieku się otrząsną!
Roześmiał się głośno ze swych spostrzeżeń, grzechocząc przytem dziwacznie szczękami. Pani Faujas rzuciła na niego piorunujące spojrzenie. Pod naciskiem tego spojrzenia zaczął machinalnie zapinać guziki wytłuszczonego swego tużurka, lecz były oberwane, więc zastawił się dwo-