Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/255

Ta strona została skorygowana.

śleć, iż się boi ludziom pokazać... nawet okna nie otwiera w swoim pokoju... Czyżby nas unikała? Czyśmy się jej nie podobali, lub może lęka się nas?.. Lecz od pana zależy zmienić jej poglądy, przecież nie jesteśmy zbyt srogimi ludźmi?... Toż samo zauważyłem ze strony pana Trouche. Biegnie po schodach jak opętany, byle uniknąć spotkania się z nami. Dla czego?... Proszę mu powiedzieć, że z przyjemnością zapoznamy się z nim. Niechaj nas odwiedza od czasu do czasu. Dla czego mają żyć w takiej samotności?... Niechaj ich państwo zabierają do nas, schodząc wieczorami...
Ksiądz Faujas nie miał dziś cierpliwości do znoszenia ironicznych drwinek swego gospodarza. Spojrzał mu prosto w oczy i rzekł ostro:
— Najuprzejmiej panu dziękuję, lecz wątpię, by przyjęli pańskie zaproszenie. Przywykli kłaść się na spoczynek bardzo wcześnie, więc nie zechcą zmieniać przyjętego porządku.
— Nie nalegam, nie nalegam! — odpowiedział Mouret, urażony szorstkim tonem księdza.
Pozostawszy sam na sam z Martą, rzekł:
— Cóż ten ksiądz sobie myśli?... Czyż sądzi, że ja nie widzę jasno co się święci?... Przecież nietrudno docięc, że ukrywa swoją rodzinę z obawy, by mu nie wypłatała jakiego figla. Czyś ty widziała, z jaką złością spojrzał na nich, gdy się pokazali przy oknie?... Od pierwszego dnia spostrzegłem, że ci ludzie nas szpiegują. Zobaczysz, że to wszystko musi się źle skończyć...