Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/278

Ta strona została skorygowana.

i umrzeć spokojnie... Więc powiadasz, mój drogi, że minister jest na mnie oburzony?...
Ksiądz Faujas milczał a tylko dwie bruzdy przy ustach pogłębiły się na jego twarzy, uwydatniając wzgardliwy wyraz. Biskup mówił ze wzrastającą życzliwością:
— Gdybym wiedział, że go to ułagodzi, to zarazbyś miał nominacyę na posadę proboszcza przy kościele św. Saturnina... Postaram się, abyś ją miał... Jednakże, wiesz, mówiąc tak między nami, zdaje mi się, że się łudzisz, co do wpływów, jakie sobie przypisujesz. Mnie się zdaje, że ciebie w Paryżu prawie nie znają... i że tam nie masz żadnego znaczenia...
Ksiądz Faujas drgnął i rzekł ze wzburzeniem, podrażniony, iż musi poruszać sprawy dla siebie niemiłe:
— Przecież wiadome ci są skandale, jakie ludzie powtarzają sobie o mojej przeszłości! Przybyłem do Plassans w podartej i jedynej sutanie. Pomimo wszystko, narzucili ci, Wielebny ojcze, moją osobę... teraz chcąc widzieć, czy zdołam się wydobyć z trudnego położenia... nie popierają mnie otwarcie... i tak będzie, dopóki nie zawładnę położeniem... Zechciej mi w tem dopomódz, Wielebny ojcze, a ręczę ci, że wtedy się przekonasz, jak potężnych sprzymierzeńców posiadam w Paryża...
Wtem spostrzegł, iż biskup patrzy na niego z zadziwieniem, nigdy bowiem nie przemawiał