Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/299

Ta strona została przepisana.

— Księże proboszczu, chciałbym słówko powiedzieć!
Tu doktór Porquier zapytał, o której godzinie mógłby się stawić dnia jutrzejszego dla pomówienia w ważnej dla siebie sprawie. Ksiądz Faujas zatrzymał się i po raz pierwszy zaczął rozmowę z sąsiadami wprost z ogrodu państwa Mouret. Okazało się, że doktór jest wielce zakłopotany, z powodu swojego syna Wilhelma. Widziano go z hulaszczą bandą młodzieży w domu podejrzanym z tyłu za więzieniem. Gorszącą była zwłaszcza okoliczność, że posądzano Wilhelma o przewodniczenie owej bandzie, oraz o zaciągnięcie do niej synów pana Maffre, którzy byli o wiele od niego młodszymi.
— Niewarto się tem martwić — zawołał pan de Condamin, śmiejąc się sceptycznie. — Niech się młodość wyszumi. Wreszcie wielkie rzeczy! Całe Plassans drży z oburzenia na wieść, że kilku młodych ludzi grało w sztosa i że razem z nimi była jakaś damulka!
Doktór czuł się słowami pana de Condamin urażony, lecz rzuciwszy tylko na niego gniewne spojrzenie, mówił dalej do księdza:
— Chciałbym się z panem naradzić w tej sprawie. Proszę sobie wyobrazić, że pan Maffre wpadł dziś do mojego mieszkania, wrzeszcząc mi nad uszami, że to moja wina, bo syna nie umiałem porządnie wychować. Wymówki tego rodzaju zakrwawiły mi serce. Doprawdy, że cierpię niezasłuże-