Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/303

Ta strona została przepisana.

W salonie toczyła się rozmowa pomiędzy panem Maffre i księdzem Faujas, który mu przekładał, iż nie należało czynić tak przykrych wyrzutów doktorowi Porquier, człowiekowi pobożnemu, zacaemu, zasługującemu przedewszystkiem na serdeczne współczucie w strapieniu jakiego doznawał, skutkiem niegodnego postępowania syna. Sądzia pokoju słuchał słów księdza z bogobojnem wzruszeniem. Tłusta twarz jego i wyłupiaste oczy przybierały chwilowo wyraz ekstazy, napomnienia księdza opływały mu serce żalem i skruchą. Stłumionym głosem przyobiecał przeprosić czcigodnego doktora Porquier, byle mu ksiądz proboszcz zapewnił odpuszczenie grzechu, jakiego się dopuścił, uniósłszy się gniewem.
— A pańscy synowie? — zapytał ksiądz. — Niech pan im powie, że mogą do mnie przyjść. Pomówię z nimi.
Pan Maffre, podziękowawszy za tyle dobroci, pokręcił głową i rzekł ze znaczącym uśmiechem:
— Za tych mogę ręczyć, że nie prędko puszczą się na gruszki, których się dopuścili z cudzej namowy... Zatarasowałem ich w ciemnym pokoju gdzie się siedzą od trzech dni o chlebie i wodzie. Gdym się dowiedział o całej tej sprawie, taka mnie złość na tych łajdaków porwała, że gdybym był miał kij pod rękę, byłbym go połamał na ich grzbietach... a nicponie!...
Ksiądz Faujas spojrzał na mówiącego i przypomniał sobie opowiadanie męża Marty, który posą-