Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/304

Ta strona została przepisana.

dzał pana Maffre o zamordowanie żony stopniowem okrucieństwem i skąpstwem. Zaczął więc bronić skarconych:
— Ależ nie tak należy postępować z dorastającymi młodzieńcami... Starszy syn pański, Ambroży, ma lat dwadzieścia a młodszy kończy rok osiemnasty, wszak tak?... Otóż chłopcy w tym wieku nie są już małemi dziećmi... trzeba im pozwolić na przystojną zabawę...
Sędzia pokoju struchlał z zadziwienia i, wytrzeszczywszy wyłupiaste oczy, spytał porywczo:
— Więc cóż, mamże im dozwolić na wszelkie nadużycia?... Może mam patrzeć przez szpary na palenie papierosów?... Na chodzenie do kawiarni?... Co?...
— Tak, nieinaczej — rzekł ksiądz, uśmiechając się pobłażliwie. — Ręczę panu, że nie jest grzechem, by młodzi ludzie palili papierosy a nawet by czasami zagrali w szachy lub w bilard. Należy im pozwolić na zbiorowe spacery, rozmowy... Zbyt krótko ich trzymając, popychamy ich najczęściej na gorszące manowce... Nie przerażaj się pan tem co mówię... bo słuszność jest po mojej stronie... W zamian bądź pan przekonany, że nie chciałbym, aby młodzi ludzie uczęszczali do byle jakiej kawiarni... Pragnąłbym ich widzieć w lokalu wyłącznie dla nich przeznaczonym... W wielu miastach widziałem kluby pozakładane dla młodzieży... tego rodzaju instytucye zbawiennie oddziaływają, utrzy-