Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/310

Ta strona została przepisana.

zwiedził lokal w towarzystwie młodego swego przybocznego sekretarza, księdza Surin. Każdy z nich wypił szklankę wody z sokiem a zaszczycona temi odwiedzinami młodzież wstawiła pod klosz ową szklankę, którą biskup dotknął swemi usty. Jeszcze obecnie krąży o tem legenda wśród mieszkańców Plassans, opowiadana ze wzruszeniem przez rodziców dorastającym synom. Odwiedziny biskupa zdecydowały i zapewniły popularność świeżo założonej instytusyi. Patrzono z ukosa na młodzieńca nienależącego do Klubu młodzieży.
Wilhelm Porquier chodził jak wilk koło owczarni po ulicach sąsiadujących z klubem i marzył o sposobie zostania jego członkiem. Jakkolwiek synowie pana Maffre lękali się ojca, wszakże kochali Wilhelma i nudno im było bez tego wesołego towarzysza, rozpowiadającego chętnie o Paryżu i o hulankach w dzielnicy łacińskiej. Jakże się dobrze bawili podczas wycieczek organizowanych przez Wilhelma w okolice Plassans. Podnieceni temi wspomnieniami, wybiegali cichaczem z Klubu i gawędzili z Wilhelmem, chodząc po ubocznych uliczkach, wreszcie stanęła pomiędzy nimi umowa, iż każdej soboty, o godzinie dziewiątej wieczorem, spotykać się będą w jednej z pustych alei spacerowych. Rozmowa przeciągała się wtedy do godziny jedenastej, otoczona urokiem czegoś zakazanego, niebezpiecznego. Wilhelm rozpytywał się ich o rozrywki dozwolone im w podziemiu starego kościoła.