Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/33

Ta strona została przepisana.

— Jak tu miło i dobrze... szepnął, rozkoszując się wypoczynkiem, którego widocznie potrzebował a pogrążywszy się w dumaniu, drgnął cały, gdy Mouret — rzekł do niego, śmiejąc się głośno:
— Więc jeżeli pan pozwoli, to siądziemy teraz do obiadu, który na nas czeka.
Skutkiem zaś spojrzenia żony, dodał:
— Niechaj pan z nami siądzie do stołu... Tym sposobem unikną państwo kłopotu szukania obiadu w nieznanem mieście. Prosimy...
— Najuprzejmiej dziękuję. Ale nie jesteśmy głodni... bardzo państwu dziękujemy za ich uprzejmość.
Słowa te wyrzekł z wyszukaną grzecznością, lecz zarazem tonem stanowczym, niedozwalającym na ponowienie propozycyi.
Pozostawiono go na tarasie. Z zadowolnieniem obsiedli wszyscy stół, każdy zasiadł na swojem miejscu i Marta poczęła nalewać zupę. Żwawo wzięto się do łyżek, dzieci rozmawiały, jedząc. Mouret uradowany, że wreszcie siadł do stołu i załatwił się z lokatorami, był w wybornym humorze, opowiadał jakieś wydarzenie a Dezyderya, słuchając go, wybuchała wesołym, srebrzystym śmiechem. Przez okno rodzina przypatrywała się chwilami postaci księdza Faujas, który siedział nieruchomy na krześle, postawionem na środku tarasu. Zdawał się być pogrążonym w myślach i na pewno nie słyszał słów, dolatujących wyraźnie ze stołowego pokoju. Zdjął kapelusz dla ochłodzenia głowy, na którą