Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/372

Ta strona została przepisana.

Osoby tak jednego jak drugiego towarzystwa patrzały z ciekawością na dom państwa Mouret.
— Jeżeli państwu podoba się nasz ogród — zawołała Róża — to proszę spocząć... ja zaraz przyniosę więcej krzeseł... ksiądz proboszcz jest tutaj zupełnie u siebie...
Pomimo, że się temu opierano, Róża trzykrotnie podążyła ku domowi, znosząc za każdym razem po kilka krzesełek. Spojrzawszy po sobie, towarzystwa przyjęły uprzejme zaprosiny Róży i przez grzeczność wszyscy usiedli. Ksiądz Faujas znalazł się pomiędzy podprefektem i panem Rastoil. Rozmowa toczyła się z ożywieniem i wyszukaną grzecznością!
— Raadko się zdarza mieć tak spokonego sąsiada, jakim pan jesteś, księże proboszczu — rzekł pan Péqueur des Saulaies. — Niewymowną mam przyjemność, widząc pana codziennie, zawsze o jednakowej godzinie, wśród zieloności tego rozkosznego ogrodu. Widok pana jest dla mnie wypoczynkiem po trudach, uspokaja mnie i pokrzepia.
— Dobrzy sąsiedzi są prawdziwą rzadkością — dodał ze swej strony pan Rastoil.
— Tak, są rzadkością — wtrącił pan de Bourdeu. — Trzeba przyznać, że szanowny ksiądz proboszcz nadał temu ogrodowi charakter klasztornego zacisza.
Ksiądz Faujas milczał, kłaniając się tym panom za prawione przez nich grzeczności a pan de Con-